Rodzinka:Pielgrzymka 2000

Z FraczakWiki
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania

Rodzinka | 1982 | 1983 | 1984 | 1985 | 1986 | 1987 | 1988 | 1989

Pożegnanie z HEJOWEM (wspomnienia Zdzicha)

Pacyfa.jpg
Na dwa dni pielgrzymki '2000 wybrałem się sam. Pamiętam, źle się wtedy czułem: fizycznie - od prawie roku nie mogłem wyleczyć się z zapalenia oskrzeli - kilka tygodni wcześniej byłem nawet w szpitalu - a w związku z tym wszystkim miałem także nie najlepsze samopoczucie psychiczne. Ponadto w głowie kołatały się całkiem niemiłe wspomnienia z ubiegłorocznej wizyty w Olsztynie pod Częstochową.

Nikogo z Wrocławia nie udało mi się namówić na ten wyjazd, nawet żony. Skoro powiadomiłem tyle osób, postanowiłem wyruszyć sam, a nuż kogoś przekonałem.

Do grupy dotarłem po południu w przedostatni dzień. Spotkałem kilku znajomych, ale osób nie tak bliskich, bym się czuł wyśmienicie. Dopiero spotkanie z Nemeczkiem było tym czymś, co sprawia radość. Gadałem też z innymi. Sławek to ciągle ten sam hej... Andrzej z Wałbrzycha jak zwykle miał wiele do powiedzenia, więc mało słuchał, ale przedstawił mnie swojej nastoletniej córce, która na pielgrzymki Szpakowe chodzi już sama. Nie pamiętała mnie, mimo że kiedyś nosiłem ją na barana. To było niesamowite...

Młodość pielgrzymów deprymowała mnie. Bardzo wielu z nich mówiło do mnie per "pan". To dołowało.

Na trasie ostatniego dnia pielgrzymki
Pacyfa-1.jpg

Wejście do Częstochowy i droga Alejami NMP były dość przyjemne, wywołały wiele wspomnień, ale mimo rozpuszczenia włosów nie czułem się jak dawniej.

Logo.jpg Pielg 2000-1.jpg

Przez chwilę nawet się wyluzowałem i właśnie wtedy, w tym momencie coś zrozumiałem...

Kończyła się msza odprawiona w jakimś kościółku pod drodze, tuż przed Częstochową. Wszyscy wychodzili, stałem na zewnątrz, bo nie potrafiłem włączyć się w ten rytuał liturgii Andrzeja, trochę mnie śmieszył, a nawet irytował. Ludzie wychodzą, mijają gruby sznur od dzwonów i nikt nawet nie pomyśli, by za niego pociągnąć. Nie wytrzymałem...

Rozległa się muzyka dzwonów, ludzie rozpromienieli. Czułem się, jakbym poruszył Niebo i obudził Je w ich sercach. Znów było szalenie i zarazem dostojnie. Borys (zakonnik) podszedł do mnie i rzekł, że tego brakowało. Podchodzili i inni, pokazywali OK, a ja ciągnąłem jak oszalały. W tamtej chwili obudziłem i siebie. Zrozumiałem, że nie za bardzo tu pasuję; że to jest już inny świat, nie mój. To było... Pożegnanie, głośne pożegnanie z przeszłością, która minęła.

Po wejściu na Jasną Górę wiedziałem, że nie zostanę tu ani chwili dłużej. Zatelefonowałem do Doroty i Piotra i powiedziałem, że nie ma sensu, by przyjeżdżali. Zaraz po tym odjechałem pierwszym pociągiem do Wrocławia. Zdzich