Zaślubiny z morzem (4.62)
Obywatele Jacynicze - opowieść w odcinkach
Zobacz pełen spis treści
4 kwietnia 1919 roku w Modlinie utworzono Batalion Morski, który miał stanowić kadrową jednostkę polskiej marynarki. Odradzająca się Rzeczypospolita nie miała jeszcze dostępu do morza, ale były już śmiałe plany jej tworzenia, pojawili się także zaprawieni w bojach morskich oficerowie i żołnierze pochodzący z wszystkich trzech armii zaborczych zgłaszali się do służby. Modlin z przystanią rzeczną była miejscem, które stało się początkiem polskiej floty, a na czele I batalionu stanął kap. mar. Konstanty Jacynicz.
W sieci trafiłem na zapis wypowiedzi Stanisława Wojciechowskiego (spisaną z relacji utrwalonej na taśmie – M.Koszur, która wisiała chyba na stronie http://www.magazynmorski.com.pl/relacja.htm ) opowiadającą tę pierwszą część historii batalionu, i marszruty Konstantego, z punktu widzenia żołnierza, który służył jako bosman mat w 3 Plutonie, 1 Kompanii. Zdjęcia zapożyczyłem z publikacji ks. Zbigniewa Jaworskiego i Dariusza Nawrota “Błogosławiony Władysław Miegoń, pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP” Warszawa 1999.
Jak wspomniałem marynarze pochodzili z różnych armii (świadczy o tym zdjęcie obok), ale jak wspomina autor naszej historii (opowiadam tę historię dla zachowania konstrukcji w oparciu o jego wypowiedź – najwyżej później dodamy didaskalia) “po powrocie z Francji armii generała Józefa Hallera“, batalion został wyposażony w “mundury amerykańskie i broń francuską“. Batalion latem 1919 roku został przerzucony barkami rzecznymi Wisłą z Modlina do Nieszawy (1), a “jesienią tegoż roku pomaszerowaliśmy do Aleksandrowa Kujawskiego“, gdzie batalion obsadził fragment graniczny (“wzdłuż okopów i zasieków z drutu kolczastego, ciągnących się od Aleksandrowa do Wisły. Pomorze było wówczas jeszcze w rękach Niemców“). Dopiero 17 stycznia 1920 roku, po otrzymaniu rozkazu zajęcia Toruni “poprzez drogi, a w ostatnim etapie na przełaj przez zaśnieżone pola, przybyliśmy jako pierwsi na przedmieścia Torunia – Podgórze (…) Przeżywaliśmy szalony entuzjazm ludności. Panował lekki mróz, lecz panny toruńskie i dziewczęta szkolne były w białych sukienkach i rozdawały nam toruńskie pierniki, gorące napoje i wódkę. Tu na Podgórzu czekaliśmy spoceni, a później zmarznięci dwie godziny aż cała armia wkroczy do Torunia. Defilowaliśmy po przez ulice miasta“.
Na początku lutego batalion ruszył dalej. Opis tej podróży jest tak dojmujący, że przytaczam go w całości: “Polskie Koleje Państwowe, dostarczyły nam to co wówczas miały do dyspozycji, mianowicie wagony towarowe, lecz nie ogrzewane i kilka wagonów odkrytych. W tych wagonach nie ogrzewanych, przy temperaturze – 20 stopni C, ( -4 stopni F) wlekliśmy się do Pucka 3 dni. Kożuchy mieli tylko taboryci i kucharze gotujący strawę w kuchniach polowych na odkrytych wagonach. My byliśmy ubrani w płaszcze, mundury, kaptury szaliki i rękawiczki z dobrych wełnianych tkanin amerykańskich, znoszonych a czasami skrwawionych..
Pierwszy dzień podróży nie był najgorszy, na 4 postojach dostawaliśmy gorące potrawy i napoje. Nacieranie śniegiem rąk, twarzy i uszu oraz “zabijanie” rąk o boki, skoki i biegi przywracały ciału sprawność i utracone ciepło choćby na godzinę. Noc w wagonie trzeba było przeskakać lub przespacerować by nie zamarznąć.
Na drugi dzień, skostniałe ręce i nogi oraz zmęczenie ograniczały możliwości ruchu. Skóra każdego z nas była sina i chropowata, zęby stale dzwoniły , a sen chwytał ludzi nawet w ruchu. Gorąca zupa lub kawa nie parzyła rąk i ust ani silniej nagrzewała jelita, widomy znak, że mróz zaczął przenikać wewnątrz naszych organizmów.
Drugiej nocy, każdy z nas chciał spać za wszelką cenę i wówczas ludzka pomysłowość odkryła sposób na zimno, który pszczoły i mrówki stosują od prawieków. Na podłodze wagonu ułożyliśmy kolisty stóg z własnych ciał głowami na zewnątrz. Kto był w środku było mu ciepło i spał bardzo dobrze, zimniej z jednej strony było tym na podłodze i na wierzchu, więc kto zmarzł gramolił się na wierzch, naciągał na siebie ciała śpiących kolegów i spał smacznie ze dwie godziny , aż znalazł się znów na zimnej podłodze, poczem powtarzał tę samą operację. Taki stóg ludzki był w ciągłym ruchu (mimo to, ludzie śpią, odpoczywają i jest im ciepło) podobnie jak rój pszczół, zimą co roku.
Rankiem trzeciego dnia podróży, znaleźliśmy się na granicy Wolnego Miasta Gdańska. Wojska angielskie zablokowały nam tory i nie puszczały naprzód. Chcemy iść z bronią w ręku, otworzyć drogę. Dowódcy mówią: “Czekać rozkazu”. Rokowania z Anglikami trwały parę godzin“.
W końcu batalion miał zostać przewieziony przez teren Gdańska bez broni (miano ją dowieść innym pociągiem) i bez prawa wysiadania. Ponoć mieszkańcy Wrzeszcza nie chceli przepuścić pociągów chcąc aby wojsko polskie zostało w Gdańsku. Jednak bezbronni Polacy nic nie mogli zrobić i w końcu zostali dowiezieni do koszar w Pucku. “Tutaj zastaliśmy po Niemcach koszary wymrożone, rury od wody zamarzniętej popękane. Podobnie jak w Toruniu przeszukaliśmy piece, kuchnie, rury, kominy wyciągając z nich wiele granatów ręcznych. Rury od wody zamarznięte, do miasta daleko, a tu szybko głodnym ludziom trzeba dać wieczerzę. Kucharze wyrąbali lód przy brzegu, nabrali wody morskiej i przygotowali posiłek. Zupa na głodne żołądki była możliwa do spożycia, kawa zupełnie do niczego“.
10 lutego 1920 roku odbyły się uroczystości “Zaślubin Polski z Morzem”. “Po lewej stronie sztabu stała grupa oficerów I Baonu Morskiego, 3 ci pluton, 1 kompanii Marynarki Wojennej. Z tyłu batalion piechoty, szwadron kawalerii i dalej na tyłach artyleria. Na prawym skrzydle liczna ludność miejscowa przybyła z Centralnej Polski na uroczystość “Zaślubin” oraz 4 kompanie I Baonu Morskiego“. I tu opowieść, która zupełnie nie pasuje do wizji malarskiej. Przy brzegu Bałtyk był skuty lodem, tak, że trzeba było rzucić pierścień kilkanaście metrów by wpadł do wody. Generałowi, któremu utrudniał ruchy płaszcz, nie udała się ta sztuka. Sytuacja była dość beznadziejna, ale “stojący na koniu, może trzydziestoośmioletni pułkownik, przystojny brunet, sparł konia ostrogami i ruszył na lód, łatwo pękający pod końskimi kopytami. Koń szedł z oporem, chrapiąc niespokojnie. Zgrupowani po bokach rybacy wołali : “Tu głębica, utonie pan pułkowniku !”. Jeszcze dziś dźwięczy mi w uszach odpowiedź : >>Pułkownik Skrzyński nie zginął na froncie to i w wodzie morskiej diabli go nie wezmą !<< Pułkownik Skrzyński skruszył lód, zatopił pierścień, zamoczył konia do połowy boków oraz cholewy od butów i dolną część płaszcza“.
A jak o tym dniu piszą historycy (za: Andrzej Kotecki Zaślubiny Polski z Morzem – Puck 10 luty 1920 roku Niepodległość i Pamięć (31) 2010) Po uroczystym powitaniu gen. Hallera na dworcu kolejowym. “Orkiestra odegrała hymn narodowy, po czym generał w towarzystwie d-cy batalionu kpt. Konstantego Jacynicza przemaszerował przed frontem kompanii honorowej 1. Batalionu Morskiego. W imieniu społeczeństwa Pucka generała witał lekarz dr Józef Zynda, po czym generał witał się ze zgromadzonymi Kaszubami w charakterystycznych ubiorach rybaków.
Po tych powitaniach, uformował się pochód zmierzający w kierunku brzegu morskiego. Na jego czele kroczył rybak z chorągwią kościelną z wizerunkiem Matki Boskiej Królowej Polski oraz napisem Módl się za nami Orędowniczko nasza. Gen. Haller jechał na karym koniu w towarzystwie przedstawicieli władz i mieszkańców miasta. Miejscem, na którym miała odbyć się uroczystość było lotnisko wodnosamolotów. (…) Po przemówieniach trzej przedstawiciele duchowieństwa – ks. dziekan Zygmunt Rydlewski, ks. Józef Wrycza i ks. Władysław Miegoń dokonali poświęcenia bandery polskiej, którą następnie wciągnięto na maszt. Po tej części uroczystości została odprawiona msza połowa, w czasie której niezwykle patriotyczne kazanie do zgromadzonych wygłosił ks. Józef Wrycza. Mszę zakończyło odśpiewanie „Te Deum”, po czym generał Haller wraz z osobami towarzyszącymi udał się konno na brzeg morza. Tutaj generał dokonał symbolicznych Zaślubin Polski z Morzem. Jeden z pierścieni otrzymanych w Gdańsku wrzucił do morza, a drugi założył na palec swojej ręki. Ten jakże uroczysty dzień zakończyło przyjęcie wydane przez władze lokalne w miejscowym Domu Zdrojowym. Równolegle w pobliskich hangarach lotniczych odbywało się przyjęcie dla około tysiąca żołnierzy“.
--
(1) to teren, na którym rok później walczyć będzie Stefan Jacynicz
(2) tu dołączył do batalionu kapelan Władysław Miegoń – jego pamiętniki z tego okresu pewnie by wiele tu jeszcze dopowiedzą…