ORP Piłsudski (5,31)

Z FraczakWiki
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania

Obywatele Jacynicze - opowieść w odcinkach

Zobacz pełen spis treści
za Wikipedia

Nie ma lepszych tekstów niż wspomnienia naocznych świadków. Dlatego – tym razem – prezentuję – jak podają Facta_Nautica – wspomnienia dowódcy kanonierki ORP KOMENDANT PIŁSUDSKI, Mieczysława Jacynicza. To właściwie tylko dwa dni – 1 i 2 września 1939 – ale chyba wiele mówią o tamtych czasach i doprowadzą Mieczysława na Hel. Jeśli zaś chodzi o tytułowego bohatera, po zatopieniu na Helu, został wyremontowany przez Niemców, “służył w Kriegsmarine do września 1943 roku. Zatopiony w wyniku nalotu bombowego w porcie w Nantes” (za Wikipedia).


>>W dniu 1 września 1939 r. staliśmy ocumowani (ORP KOMENDANT PIŁSUDSKI i ORP GENERAŁ HALLER) prawą burtą przy ostrodze wejścia do basenu Marynarki Wojennej. ORP BAŁTYK stał po drugiej stronie wejścia. W porannych godzinach zarządzono alarm przeciwlotniczy i podano komunikat o zbombardowaniu bazy Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku.

Atak lotniczy na basen Marynarki Wojennej w Gdyni zaskoczył mnie na molo. Widziałem trafienie bombą i zatonięcie ORP MAZUR oraz motorówki NUREK. Mijając ORP GENERAŁ HALLER zarządziłem natychmiastowe odbicie i wyjście w morze obu kanonierek. W tym momencie od wschodu nadleciały sztukasy i rozpoczęły atak na ORP BAŁTYK oraz na moją grupę. Bomby kładły się wzdłuż mola południowego, zasypując piaskiem i odłamkami molo oraz okręty. Uruchomiono obronę przeciwlotniczą. Podniosłem sygnał „szyk torowy” i wyprowadziłem grupę z portu, trzymając się wschodniej strony awanportu. Ciężkie pociski artylerii pancernika SCHLESWIG HOLSTEIN kładły się w północno-zachodniej części awanportu, nie osiągając basenu Marynarki Wojennej.

Po opuszczeniu awanportu poszliśmy na wschód, starając się zostawić z prawej burty ORP GRYF i ORP MEWA, które stały na redzie. Na podejściu do GRYFA rozpoczął się drugi atak sztukasów na ten okręt. Samoloty niemieckie podchodziły do ataku z kierunku południowo-zachodniego, rzucając wiązki bomb po 5 sztuk naraz (1 większa czarna i 4 mnniejsze koloru stalowego). Mijając ORP GRYF zauważyłem banderę opuszczoną do połowy, którą na moich oczach znowu podniesiono do góry. MEWA była z prawej burty GRYFA, zasłonięta jego kadłubem. Po zorientowaniu się, że ORP GRYF stoi unieruchomiony, dałem całą wstecz i zbliżyłem okręt do rufy GRYFA celem wsparcia go ogniem przeciwlotniczym. ORP GENERAŁ HALLER minął mnie i zatrzymał się w okolicy dziobu GRYFA, biorąc również udział w obronie przeciwlotniczej. Wszystkie zrzuty bomb nurkowców kładły się już tylko kilkanaście metrów za rufą GRYFA. Sądzę, że załoga samolotów nie wytrzymała nasilenia ognia przeciwlotniczego z czterech okrętów, i z tego powodu zrzuty bomb były przedwczesne. Potwierdzeniem mego przypuszczenia była wiadomość, że samoloty wracały z nalotu mocno podziurawione. Włączenie się mojej grupy do obrony przeciwlotniczej okazało się o tyle skuteczne, że ORP GRYF nie doznał już nowych uszkodzeń i strat. Wskutek dużego zużycia amunicji musiałem zarządzić ogień krótkimi seriami, dopiero po rozpoczęciu nurkującego lotu przez samoloty nieprzyjacielskie. W ten sposób starczyło amunicji na odparcie wszystkich lotniczych ataków. Gdy skończyły się ataki lotnicze, a było ich kilka, GRYF ruszył z miejsca i odszedł całą mocą motorów kursem na Hel. Swoją grupę kanonierek poprowadziłem również w kierunku na Hel, ale bardziej na północ. Po kilku minutach załoga zwróciła moją uwagę na ruch na rufie ORP GRYF. Przez lornetkę spostrzegłem, że wyrzucają miny do wody. Nie wierzyłem własnym oczom, znając dobrze dowódcę okrętu komandora ppor. Stefana Kwiatkowskiego, człowieka odważnego i obowiązkowego. Następnego dnia wyjaśniło się, że komandor ppor. Kwiatkowski zginął już podczas pierwszego ataku niemieckich samkanonierka-pilsudskiolotów.

Po odejściu ORP GRYF jeden z oficerów zameldował, że w korytarzu prowadzącym do komory amunicyjnej pełno jest żrącego dymu i czuć spalenizną, skutkiem czego obsługa komory amunicyjnej opuściła stanowiska. W oczekiwaniu nowych ataków bombowców nie mogłem opuścić mostku, wydałem więc tylko rozkaz użycia masek gazowych i powrotu na stanowiska bojowe.

Po pięciu minutach zameldowano, że spalił się… odbiornik radiowy w mesie oficerskiej i że wszystka jest w porządku. Pożar spowodowało niewyłączenie odbiornika dostosowanego do zmiennego prądu 220 V. W ruchu kanonierka posługiwała się prądem stałym 110 V. Następnie mieliśmy znowu atak bombowca. Wyczekałem na moment rozpoczęcia lotu nurkowego i wtedy, zwiększając szybkość okrętów, rozkazałem zmienić kurs; pierwszy okręt zmienił kurs na prawo, a drugi na lewo; bomby upadły na naszym poprzednim kursie. Po dojściu pod półwysep Hel poprowadziłem grupę na wolnych obrotach wzdłuż półwyspu, w oczekiwaniu rozkazu lub wyjaśnienia sytuacji w Gdyni. Sprawdziłem, czy nie ma strat w ludziach i uszkodzeń na okrętach; stwierdzono tylko odłamki bomb w maszynie i na mostku dowódcy, przy tym cały okręt był osypany piaskiem z dna morza, gdyż walka toczyła się na małych głębokościach. Do zachodu słońca panował już spokój. Wobec zapadającej mgły poszedłem pod Juratę i kilkadziesiąt metrów od mielizny brzegowej rzuciłem kotwicę. ORP GENERAŁ HALLER uczynił to samo, lecz stanął bliżej mielizny. W nocy kilkakrotnie obok nas przechodziły niemieckie patrole kutrów torpedowych przeszukujących zatokę. Po północy z kierunku Jastarni wyłonił się statek idący w stronę Helu. Wymijając GENERAŁA HALLERA prawą burtą osiadł na mieliźnie brzegowej. Był to ORP SMOK, który przewoził komandora por. Hryniewieckiego i innych oficerów z Jastarni do wojennego portu na Helu. Po bezowocnych próbach samodzielnego zejścia z mielizny, dowódca SMOKA, chorąży Antoni Sobczyk poprosił o pomoc. Podniosłem kotwicę, podałem hol i po dłuższej pracy maszyn udało się ściągnąć SMOKA na głęboką wodę.

Po spędzeniu nocy na kotwicy, ze wschodem słońca rozpoczęliśmy na nowo wolny ruch wzdłuż Helu w oczekiwaniu na rozkaz. Przed południem był jeszcze jeden atak bombowca z rzutem bomb, ale bezskuteczny — wymanewrowaliśmy tak samo, jak i przedniego dnia.

Po południu 2 września 1939 po dojściu na redę Jastarni zrobiłem zwrot na Hel, i wówczas zameldowano „peryskop w lewo przed dziobem”. Spojrzałem w stronę i zobaczyłem peryskop powoli posuwający się na przecięcie mego kursu. Pierwsza myśl: “W tym obszarze nie ma naszych okrętów podwodnych, a nie meldowano, aby wracały z morza, więc może być tylko wróg; ale wróg nie pójdzie do ataku ze stale wysuniętym peryskopem; lepiej zaryzykować, niż zgubić własny okręt podwodny”. Wydałem rozkaz: „Utrzymywać peryskop na celowniku dział”. Oficer artylerzysta prosił o pozwolenie strzelania.Przyznaję, czułem wielką pokusę, aby dać ognia. Miałem mokrą koszulę z podniecenia, ale powstrzymałem się przed atakiem. Skierowałem okręt dziobem na peryskop, zdecydowany przejść nad kioskiem. Okręt podwodny nie dochodząc przecięcia się kursów, wynurzył kiosk i zobaczyłem RYSIA pod dowództwem kpt. Aleksandra Grochowskiego. Odczułem, radość a równocześnie zmęczenie spowodowane napięciem nerwów. Chwyciłem megafon i zawołałem: „Co Pan zrobił, mogłem Pana zatopić!”. Dowódca RYSIA odpowiedział: „Wiedziałem, że nie będzie Pan strzelał pochopnie”. Po czym poprosił, abym wszedł do Jastarni i dowiedział się, gdzie jego okręt ma uzupełnić ropę, wyjaśniając jednocześnie, że przez radio nie może połączyć się z dowództwem. Skierowałem więc okręt do portu Jastarnia , przekazałem prośbę kpt. Grochowskiego i poprosiłem o rozkazy dla mnie. Po opuszczeniu Jastarni otrzymałem rozkaz semaforem: „Ropa z PODHALANINA. Kanonierki do rybackiego portu Hel. Zameldować się w dowództwie Hel”. Po wejściu do portu rybackiego Hel otrzymałem pisemny rozkaz: kanonierki rozbroić, załogą i uzbrojeniem obsadzić port rybacki Hel. Rozkaz wykonałem, a 4 września, na rozkaz dowódcy obrony Wybrzeża kmdr. Frankowskiego, dołączyłem do załóg zlikwidowanych okrętów, stacjonujących w Juracie.<<